Spotkałam świętego
Nad łóżkiem mam dwa zdjęcia: bł. Stefana Wyszyńskiego i św. Jana Pawła II. Zawsze byłam pod wrażeniem ich wielkiej wiary i postawy wobec każdego człowieka.
Urodziłam się w środku wojny. Był lipiec 1942 roku, centrum Warszawy. Rodzina związana była ze stolicą od pokoleń. Dziadek prowadził tu dobrze prosperujący zakład brązowniczy. Do dziś przechowuję ryngraf Matki Bożej wykonany jego rękami. Jeden miał trafić nawet na Jasną Górę. Wciąż też mam przed oczami piękny obraz Matki Bożej Karmiącej, wiszący w mieszkaniu przy ulicy Ciepłej, gdzie przenieśliśmy się, gdy Niemcy utworzyli getto. Nasza rodzina zaangażowała się w przemycanie Żydom żywności. Należeliśmy wówczas do parafii Wszystkich Świętych, w której posługiwał ksiądz Marceli Godlewski, znany z ratowania ludności pochodzenia żydowskiego. Pamiętam też jedną z pierwszych procesji Bożego Ciała na Starym Mieście. Szliśmy wśród gruzów, z dziadkiem i babcią. Katedra była jeszcze w ruinie. Ostatni ołtarz był na Rynku. Wydaje mi się, że Mszę św. odprawiał wtedy Prymas Tysiąclecia, który przecież ingres do stolicy odbywał w prokatedrze w 1949 r.
Po wojnie zapragnęłam zostać pielęgniarką – zapisałam się na dwuletni kurs PCK prowadzony w Zakopanem. Po egzaminach w 1958 roku, wprowadziłam się z mamą do pensjonatu przy Krupówkach. Właścicielka uprzedziła, że za przepierzeniem będzie mieszkał jakiś czas ksiądz. Rzeczywiście, był bardzo krótko. Obiecał nam modlić się za nas. Dopiero później dotarło do nas, z kim mieszkałyśmy wtedy przez chwilę. To był Karol Wojtyła! Kilkanaście dni po tym wydarzeniu „ksiądz zza kotary” przyjął w katedrze wawelskiej sakrę biskupią, a dwadzieścia lat później zasiadł na Stolicy Piotrowej.
Kiedy przeszłam na emeryturę, postanowiłam pojechać na pielgrzymkę do Rzymu. Potem drugi raz na przełomie tysiącleci. Podziwiałam papieża, którego w niespodziewany sposób poznałam w latach młodości. Dziś w pokoju mam jego wielki portret. Mniejszy, wraz ze zdjęciem kardynała Stefana Wyszyńskiego, wisi nad łóżkiem. Z radością uczestniczyłam też w beatyfikacji Jana Pawła II w 2011 roku, a trzy lata później także w jego kanonizacji. I chętnie wzywam Jego orędownictwa, pamiętając, że i On obiecał się za mnie modlić.
Całe zawodowe życie spędziłam w pielęgniarskim czepku. Najpierw przez osiemnaście lat pracowałam w szpitalu przy ulicy Grenadierów w Warszawie, później niemal tyle samo – w przedszkolach i szkole przy ulicy Wiktorskiej na Mokotowie, gdzie opatrywałam lżejsze rany i stłuczenia uczniów. Przez wiele lat opiekowałam się też najmłodszymi na letnich obozach i koloniach.
Nad łóżkiem mam dwa zdjęcia: bł. Stefana Wyszyńskiego i św. Jana Pawła II. Zawsze byłam pod wrażeniem ich wielkiej wiary i postawy wobec każdego człowieka. Pamiętam, że gdy odwiedzałam Komańczę, miejsce internowania kard. Stefana Wyszyńskiego, siostry opiekujące się tym miejscem wspominały, że prymas oddawał ciepłe mleko, a także to, co dostawał w paczkach funkcjonariuszom, którzy go pilnowali. On im wszystko wybaczył! On wiedział, czym jest prawdziwa miłość, podobnie zresztą jak Jan Paweł II.
Modlę się do nich o cud dla wszystkich chorych znajomych, a ponieważ długo żyję, to i modlitwa się przeciąga: za Marysię, Krysię, Basię… Za tych z nowotworem i z innymi dolegliwościami. Na końcu proszę Boga w Jego świętych także o zdrowie dla mnie, żebym jeszcze miała siłę modlić się za tych, którzy sami się nie modlą.
Kilka lat temu zaczęłam odczuwać ból w klatce piersiowej, po prawej stronie. Czułam, jakby ktoś mi szpikulcem kłuł płuco. Nie pomagały lekarstwa. Maści rozgrzewające przynosiły jedynie chwilową ulgę. Tymczasem ból nasilał się i już nie dawał chwili wytchnienia. Jestem chora na astmę, ale lekarz wykluczył bolesność jako następstwo tej choroby. Wyniki badań, które mi zlecił, także niczego nie wyjaśniły. Diagnozy nie było, a ja nadal cierpiałam. W Narodowe Święto Niepodległości, 11 listopada 2019 roku, wzięłam udział w Mszy Świętej w Świątyni Opatrzności Bożej. Modliłam się, żeby nie okazało się, że to nowotwór. W czasie Eucharystii prosiłam Opatrzność Bożą o uzdrowienie. W swej bezsilności wyszeptałam słowa: „Miłosierdzie Boże, ulecz mnie, żeby mnie nie bolało”.
Ból wkrótce rzeczywiście ustąpił. Kiedy poszłam do pulmonologa, lekarka powiedziała: „Chciałabym mieć wszystkich pacjentów z takimi płucami jak Pani”. Stwierdziła zmiany zwyrodnieniowe kręgosłupa, które mogą powodować ucisk na płuca. Jednak ból, ku mojemu zdziwieniu, ale przede wszystkim radości, już mi więcej nie dokuczał. Od tej pory stale dziękuję Bożej Opatrzności za to, że zostałam wysłuchana. Czasem straszę dzieci, że dożyję stu dwudziestu lat. Ale przecież wiem, że każdy mój dzień jest w rękach Opatrzności. Za każdy jestem więc wdzięczna.
Maria Grzęda
Wybierz świętego patrona
Szukasz Orędownika w konkretnej sprawie? Potrzebujesz wsparcia i przewodnictwa w trudnych chwilach? Święci Patroni jako nasi duchowi Przyjaciele, Przewodnicy i Opiekunowie, są gotowi nam pomóc i wstawiać